Strona główna  /  Propozycje formacyjne  /  Rok 2018  /  Modlitwa cz. 7

Modlitwa cz. 7

 Kontynuujemy nasz cykl poświęcony modlitwie kontemplacyjnej.

Podejmując temat kryzysu nocy ciemnej, w poprzednim odcinku rozpoczęliśmy omawianie trzech znaków, które przedstawia św. Jan od Krzyża. Znaki te, jeżeli występują jednocześnie, pozwalają na uzyskanie moralnej pewności, że przeżywany kryzys pochodzi od Boga, a nie jest wynikiem naszej choroby czy grzechu. Pierwszy znak polega na tym, że „jak dusza nie znajduje upodobania i pociechy w rzeczach Bożych, tak również nie znajduje ich w żadnej z rzeczy stworzonych. Bóg bowiem wprowadzając duszę w tę ciemną noc dla wysuszenia i oczyszczenia pożądania zmysłowego, nie dozwala, by ją jeszcze jakaś rzecz wabiła i smakowała jej".

A więc, jak już wyjaśnialiśmy, modlitwa nie daje już radości, ale także i te sfery życia, które dotąd dawały przyjemność i satysfakcję, nagle przestały cieszyć. Jest to logiczne, bo Bóg zrywa całą tę zewnętrzną powłokę, którą do tej pory człowiek był „zalepiony" i przez którą odbierał świat, w tym również samego Stwórcę. To jest właśnie operacja wymiany serca, o której mówiliśmy w pierwszym odcinku. Żeby dostać się do serca, Bóg musi w pewnym sensie przeciąć, zniszczyć to wszystko, co jest naszą zewnętrznością. Chirurg musi posłużyć się skalpelem, żeby dostać się do środka człowieka. A to właśnie tam w środku, oczywiście w sensie symbolicznym, rozgrywa się wszystko, co najważniejsze.

Zewnętrznie można się tylko w nieskończoność przebierać w nowe stroje, malować, farbować, spożywać, tyć, starzeć. Zewnętrznie można tylko budować swoją pozycję na ziemi, gromadzić pieniądze, władzę, tytuły naukowe itp. To wszystko jednak za chwilę i tak zniknie, najpóźniej w momencie naszej śmierci. Zostanie tylko to, co jest poza tym zewnętrznym wymiarem.

Niestety wielu ludzi cały czas żyje, również w odniesieniu do Boga, pozostając w tym wymiarze zewnętrznym. „Widzi się ich na ulicach, pędzący, szukający czegoś, bardzo czymś zajęci, jak mrówki w wielkim mrowisku całkowicie pochłonięci swoim dziełem.(...) Całe ich życie rozgrywa się na zewnątrz. Ich głębia, ich prawdziwe <ja> jeszcze się nie przebudziło i dlatego nie mogą przeżywać tego wołania za Bogiem. Nie słyszą w swojej głębi głosu, który nieustannie przestrzega: <O nie, tutaj nie ma Oblubieńca>. Nie są świadomi tej głębi życia, której im potrzeba, dlatego żyją we względnym pokoju. Natomiast ludzie, którzy weszli w noc zmysłów, utracili ten zewnętrzny i zdradliwy pokój. W ich wnętrzu panuje o wiele głębszy pokój twórczy, ale oni jeszcze nie są tego świadomi" - pisze o. Wilfrid Stinissen.

Kiedy Bóg niszczy sferę zewnętrzną, zaczyna się przyspieszony proces wzrostu, o którym jednak człowiek nie wie. Wydaje mu się, że dzieje się coś złego, gdy tymczasem jest to coś dobrego. Nagle, w stosunkowo krótkim czasie, Bóg dokonuje tego, co człowiek próbował osiągnąć przez lata i bez żadnego skutku. Np. ktoś na wiele różnych sposobów starał się wyzwolić z jakiejś wady, trudności emocjonalnych, zdobyć jakąś cnotę - nie udawało mu się to. Gdzieś ciągle napotykał mur, a dalsze wysiłki to było już tylko walenie w ten mur głową. W nocy zmysłów Bóg ten mur rozwala. Następuje wyzwolenie. „Wyzwolenie, do którego próbowało się dojść na drodze ascezy, zaparcia się siebie i innych ćwiczeń, było, można powiedzieć, czymś powierzchownym, sprawą czysto zewnętrzną i wyrozumowaną, nie zaś głęboko przemyślaną. Chodzi tu bowiem o postawę wewnętrzną, która zostaje człowiekowi dana" - pisze Stinissen.

Drugi znak, który podaje św. Jan od Krzyża w „Nocy ciemnej", jest następujący: „Ciągłe zwracanie pamięci ku Bogu, z zatroskaniem i bolesną obawą, gdyż dusza sądzi, że nie służy należycie Bogu, ale się cofa skoro odczuwa to zniechęcenie w rzeczach Bożych".

Człowiek stracił pewność siebie. Do tej pory wiedział mniej więcej, jaką drogą ma iść. Teraz stracił grunt pod nogami. Bóg się oddalił, modlitwa przestała dawać radość, pojawiły się wątpliwości w wierze. A może Boga w ogóle nie ma? Może Kościół kłamie? Do tego doszły np. różne bolesne krzywdy ze strony innych ludzi, często bliskich, przyjaciół.

Mało tego, do całego katalogu cierpień dołączyła np. utrata dobrego imienia, dobytku, przyjaciół. Następuje głębokie rozczarowanie rzeczywistością. „To rozczarowanie polega właściwie na tym, że człowiek wyobrażał sobie (...), że świętość, wyższy stopień modlitwy, kontemplacja czy jakby tego inaczej nie nazwać, jest w modlitwie przedłużeniem tej radości, jakiej się doświadczało. W rzeczywistości nie ma tutaj ciągłości: są to dwa różne światy, istnieje rozdział. Trzeba opuścić swoją ojczyznę, wyjść z domu w ciemną noc (...). W człowieka wstępuje lęk!

Porzucił dawny świat (...), a nowego jeszcze nie odkrył. (...) Człowiek miał już wrażenie, że zobaczył skrawek raju. Ale drzwi się znów zatrzasnęły, nieodwołalnie zatrzasnęły - został sam w nocy i chłodzie" - tłumaczy Wilfrid Stinissen.

Zatroskanie i bolesna obawa, że nie służy się należycie Bogu, jest znakiem, iż oschłości i zniechęcenie nie są wynikiem braku gorliwości czy obojętności na Stwórcę. Nie są też wynikiem reakcji lękowych czy depresyjnych. W przypadku bowiem tych ostatnich co prawda rzeczywiście występuje pewna obojętność na sprawy światowe, ale jednocześnie trudno mówić o zatroskaniu o należytą służbę Bogu - po prostu człowiek traci zainteresowanie wszystkim. Natomiast w nocy ciemnej zmysłów ciągle, wręcz obsesyjnie wraca do Boga, chociaż nie czuje w tym żadnej radości czy upodobania. To rozróżnienie jest potrzebne, aby nie mylić zaburzeń depresyjnych, w dzisiejszych czasach częstych, z nocą ciemną.

Jednak Bóg, w procesie oczyszczeń, może posłużyć się taką, czy inną niedyspozycją człowieka. Może wykorzystać również depresję. Bóg bowiem nie działa w pustej przestrzeni, a Jego łaska buduje na naturze.

Działanie Boga wpisuje się w nasz temperament, charakter, a również w nasze słabości i choroby. One nie są chciane przez Boga, ale On je uwzględnia i wykorzystuje. Jeżeli więc jestem chory, to Bóg wykorzystuje moją chorobę w swoim działaniu. Muszę Mu jednak na to pozwolić, bo On tego nie zrobi bez mojej zgody. „Kiedy doświadczasz cierpienia - to może być choroba, zmartwienie, obciążenie psychiczne, samotność, depresja, poczucie opuszczenia przez Boga - to sam wybierasz, jakie znaczenie nabierze owo doświadczenie w twoim życiu. Depresja może być zwyczajną depresją i tylko taką pozostać. Ale może też być elementem twej nocy ciemnej. Może wpływać na twoją psychiczną i duchową dojrzałość, przyczyniać się do wzrostu w miłości" - pisze Stinissen w Noc jest mi światłem.

Choroba nie jest więc żadnym przekleństwem, wręcz przeciwnie. Można ją potraktować jako dar i szansę. W pewnym sensie można nawet powiedzieć, że osobie chorej na depresję łatwiej jest przejść cierpienia nocy ciemnej. Nie spadają one bowiem na nią „jak grom z jasnego nieba", ale niejako wykorzystują pewne „podłoże", które już w tej osobie jest na skutek choroby. Charakterystyczna dla nocy zmysłów ciemność nakłada się bowiem na charakterystyczną dla depresji ogólną „ciemność życia". Jeżeli na szlaku górskim leje, to idzie się ciężko. Jeżeli ulewa się zwiększy, będzie się szło znacznie ciężej, ale pozostaniemy w poczuciu, że jest po prostu ciężko. Jeżeli natomiast wędrujemy przy pięknej pogodzie, w pełnym słońcu i nagle zaczną walić pioruny, lać deszcz, rozpocznie się „oberwanie chmury", to nagła zmiana pogody może być dla nas szokująca i trudna do wytrzymania.