Strona główna  /  Propozycje formacyjne  /  Rok 2018  /  Modlitwa cz. 5

Modlitwa cz. 5

 Kontynuujemy nasz cykl poświęcony modlitwie kontemplacyjnej.

Poprzednio pisaliśmy o wielkiej zmianie, jaka w pewnym momencie dokonuje się w życiu duchowym, a która dotyka również innych sfer życia, zaciemniając je i sprawiając, że człowiek nie bardzo potrafi już odnaleźć się w tym, co było wcześniej i co sprawiało mu radość. Zmiany tej dokonuje Bóg, ale istotna jest nasza współpraca z Nim. Drogę rozwoju modlitwy porównaliśmy z pracą skoczka narciarskiego. Musi on dokonać wielu rzeczy, zanim odbije się z progu skoczni. Te „wiele rzeczy", w ogromnym oczywiście uproszczeniu, można określić jako czas przedkontemplacyjny w modlitwie. Potem następuje odbicie z progu, od którego wszystko zależy i które można porównać z wejściem w okres kontemplacyjny. Złe odbicie, za wczesne lub za późne, albo wręcz przejechanie progu, sprawia, że skoku właściwie nie ma albo jest on bardzo nieudany. Czyli oznaczałoby to, w naszym porównaniu, brak rozwoju duchowego. Chodzi więc o to, żeby dobrze rozpoznać moment odbicia z progu i dobrze się wybić.

Tego procesu nie należy sztucznie przyspieszać, ani też opóźniać. Św. Jan od Krzyża podkreśla, że nie wolno porzucić pracy rozmyślania dyskursywnego ani za wcześnie, ani za późno. To ważne, bo wiele osób, nie znając w ogóle tych zagadnień, żyje ciągle w tym „za późno". Już dawno mogliby wejść w głębszą modlitwę, ale nie wchodzą, bo nikt ich nie poprowadził dalej i nie pomógł w przejściu trudnego okresu zmiany.

Dlatego, szczególnie w tym momencie kryzysu nocy ciemnej, ważna jest pomoc mądrego i doświadczonego kierownika duchowego. Ci ludzie, nie idąc dalej, mają ogromny potencjał świętości, niestety niewykorzystany. Ale oczywiście mogą go wykorzystać w każdej chwili, jeżeli...odbiją się w dobrym momencie z progu.

Proces rozwoju modlitwy, który omawiamy, nie jest żadną wiedzą tajemną.

Dzieła mistyków karmelitańskich są powszechnie dostępne. A jednak wiele osób nigdy o tym nie słyszało. Jeden z kapłanów głosił kiedyś rekolekcje o rozwoju modlitwy, w ujęciu karmelitańskim, dla pewnej wspólnoty zakonnej. Po ich wygłoszeniu podszedł do niego jeden ze starszych zakonników i dziękując, stwierdził z żalem: - Dlaczego nigdy wcześniej nikt mi o tym nie powiedział? Tyle lat męczyłem się sam ze sobą, nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi.

Niektórzy twierdzą, że wcale tego nie trzeba wiedzieć, bo kontemplacja w określonym momencie przyjdzie sama. W pewnym sensie jest to słuszne, bo akcentuje najważniejszy fakt: to Bóg wprowadza nas w kontemplację. W czasie, kiedy sam chce i kiedy uzna za dobry dla nas. Sami absolutnie nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Jednak my też mamy coś do wykonania.

Tak jak dojrzałe pisklę, jeżeli nie przebije skorupki, nie uwolni się z jajka. Bóg oczywiście może sam przebić tę skorupkę i być może tak robi w stosunku do niektórych ludzi. Ale my nie powinniśmy na to liczyć, tylko sami zabrać się za wychodzenie z jajka, wybijanie się z progu. A przecież jeżeli nam się to uda, to i tak będzie to łaską Bożą. My zrobimy co się da, a Bóg uczyni resztę, to znaczy wszystko.

Życie duchowe, powtórzmy to jeszcze raz, jest procesem, mającym swoje etapy. Nie należy ich przyspieszać, przeskakiwać. Ale z kolei pozostawanie zbyt długo na etapach wcześniejszych, nie rozwija nas.

Każdy z etapów ma swój sens, jest potrzebny i piękny. Modlitwa podejmowana szczerym sercem na każdym z etapów jest dobra i taka, jaka powinna być. Nie należy jej oceniać negatywnie tylko dlatego, że przynależy już do przeszłości. Wartości modlitwy nie mierzy się bowiem etapem, tylko miłością serca. Warto jednak mieć pewną wiedzę, że modlitwa się rozwija i zmienia. Oczywiście w tradycji chrześcijańskiej jest wiele szkół wchodzenia w kontemplację, nie tylko karmelitańska. My wybraliśmy w tym cyklu akurat karmelitańską. Można iść inną drogą, ale pewna logika drogi jest ta sama.

Jest to droga otwarta dla wszystkich, nie tylko dla osób konsekrowanych, żyjących w zakonach czy jakoś wyjątkowo oddanych Bogu. Każdy jest zaproszony przez Boga, aby na taką drogę wejść, bo każdy jest zaproszony do świętości. Jest to droga mistyczna, ale w rozumieniu mistyki bardzo

prostym: jako współpracy z Bogiem i zgody na Jego nowe działanie w naszym życiu. Nie trzeba mistyki utożsamiać od razu np. z objawieniami, stygmatami, bilokacją itp. Do takich doświadczeń rzeczywiście nie każdy jest powołany. Ale do świętości już tak.

W poprzednim odcinku zauważyliśmy, że moment „odbicia się z progu", czas przejścia z okresu przedkontemplacyjnego w kontemplacyjny, jest wielkim kryzysem, zwanym jako noc ciemna. To czas, kiedy człowiek ma wrażenie, że wręcz się rozpada i jest przekonany, że dzieje się z nim coś bardzo złego. Tymczasem to Bóg działa, aby uzdrowić i oczyścić człowieka.

Problem polega jednak na tym, że człowiek nie widzi w tym wszystkim Boga, bo nie jest przyzwyczajony do takiego sposobu komunikacji ze Stwórcą. Życie takiego człowieka zaczyna wypełniać wielopłaszczyznowe cierpienie. Zaczyna doświadczać (nie zawsze wszystkich z tych wymienionych i nie zawsze tak bardzo silnie) różnych bolesnych stanów.

Pojawiają się: lęk, smutek, oschłość, brak radości, poważne konflikty interpersonalne, nieporozumienia rodzinne. W życiu duchowym następuje załamanie modlitwy, człowiek po prostu nie ma siły się modlić.

Wypowiedzenie najprostszych słów modlitwy, np. Ojcze nasz, przychodzi z wielkim trudem albo nawet w ogóle nie jest możliwe.

Mało tego! Pojawiają się bardzo silne pokusy do grzechów, jakich nigdy wcześniej nie było. I to grzechów najcięższych, najbardziej wstydliwych, upokarzających, a nawet będących przestępstwem w świetle prawa państwowego. Ktoś być może był wcześniej przekonany, że są rodzaje grzechów, jakich na pewno nigdy w życiu nie popełni, bo są to rzeczy okropne, straszne, ohydne.  A tu się okazuje, że... odczuwa bardzo silną pokusę, aby właśnie te konkretnie grzechy popełnić. Jan od Krzyża wymienia w tym kontekście szczególnie pokusy do: nieczystości, bluźnierstwa i przewrotności.

Jest to prawdziwy dramat. Mówimy przecież na tym etapie o człowieku głęboko wierzącym, praktykującym, podejmującym wydłużoną modlitwę, żyjącym w zgodzie z przykazaniami. Nie jest to ktoś świeżo nawrócony, albo balansujący między życiem w grzechu a życiem w łasce. Jest to ktoś o już ugruntowanym, głębokim życiu duchowym, a przy tym dobry, pokorny, kochający Boga i ludzi. I to właśnie taki ktoś, mając w dodatku żonę i dzieci, nagle już niemal wychodzi z domu, aby... skorzystać z usług prostytutki. W ostatniej chwili się powstrzymuje, a następnie zadręcza się, że jest wielkim grzesznikiem. Jest to jednak nie tyle fałszywe poczucie winy, ale poznanie własnej grzeszności na o wiele głębszym poziomie niż do tej pory. To poznanie nie dokonuje się tylko na poziomie intelektu, ale porusza całą głębię osoby. Przy okazji rodzi to jednak postawę wielkiej pokory i pełne miłości spojrzenie na innych. Człowiek, znając swoją własną nędzę, nie wynosi się ponad innych, nie osądza. I oczywiście Bóg chroni go przed popełnieniem ciężkich grzechów. Zresztą osoba, w tym czasie, sama z wyjątkową uwagą troszczy się, aby nie obrazić niczym Boga. Zarazem jednak jest świadoma, że gdyby nie łaska Boga, mogłaby popełnić każdy z najcięższych grzechów.

Pojawiają się też, szczególnie podczas modlitwy, myśli bluźniercze w stosunku do Boga, Maryi, świętych i innych osób. Człowiek tych myśli oczywiście nie chce, ale one i tak go zadręczają, rodząc poczucie winy i ogromne skrupuły. Osobie wydaje się, że jest strasznym grzesznikiem, podpisała pakt z szatanem, będzie potępiona i nie ma już dla niej ratunku. Nie widzi wyjścia z tej sytuacji, nie ma jej kto pomóc.

A kierownik duchowy czy spowiednik? On nie może pomóc, powiedzieć, co się dzieje i że wszystko jest w jak najlepszym porządku?

Może i powinien! Problem w tym, że na początkowym etapie kryzysu nocy ciemnej nawet słowa stałego kierownika duchowego nic nie pomagają. Nie dają żadnego pocieszenia, żadnego światła. Człowiek je oczywiście słyszy, podobnie jak może przeczytać bogatą literaturę na ten temat, ale jakby to wszystko do niego nie docierało, nie potrafi się na tym oprzeć.

Pozostaje rzeczywiście jedynie goła wiara rozumiana jako skok w ciemność.

Potem na szczęście sytuacja się zmienia, ale na razie jesteśmy na etapie całkowitej ciemności... cdn.