Strona główna  /  Propozycje formacyjne  /  Rok 2018  /  Modlitwa cz. 4

Modlitwa cz. 4

 Kontynuujemy nasz cykl poświęcony modlitwie kontemplacyjnej.

W poprzednich odcinkach pisaliśmy dużo o tzw. okresie przedkontemplacyjnym. Nasza modlitwa jest wtedy mocno oparta na rozmyślaniu, odczuwaniu, smakowaniu relacji z Bogiem, która daje zadowolenie, poczucie sensu i bliskości Stwórcy. W pewnym momencie, jeżeli tylko jesteśmy wierni Bogu, zaczyna On zmieniać, czyli pogłębiać naszą relację z Nim. W tym odcinku zróbmy kolejny krok na drodze naszej wędrówki.

„Ten, kto chce dojść do zjednoczenia z Bogiem, nie powinien iść przez rozumowanie ani opierać się na smakowaniu, odczuwaniu czy wyobraźni - lecz ma wierzyć w istotę Boga, która nie podpada pod rozum, pożądanie, wyobraźnię ani pod żaden inny zmysł" - pisze św. Jan od Krzyża w Drodze na Górę Karmel.

I podaje bardzo ciekawy przykład, który można rozszerzyć i przytoczyć w ten sposób: Oto idą drogą dwie osoby. Jedna jest prawie niewidoma, a pomaga jej w drodze całkowicie sprawny przewodnik. Problem polega na tym, że osoba prawie niewidoma jednak trochę widzi i uparcie chce iść tą drogą, którą jakoś z trudem dostrzega. Innej, lepszej, nie widzi. Za to widzi ją przewodnik, ale niewiele może zrobić, bo to jednak osoba niewidoma decyduje, którą drogą pójdzie. W tej sytuacji byłoby najlepiej, gdyby osoba prawie niewidoma zupełnie nic nie widziała i całkowicie zdała się na przewodnika. Dlatego w tym momencie należy po prostu zamknąć oczy, przestać cokolwiek dostrzegać, przestać trzymać się dotychczasowej, utartej ścieżki i iść za przewodnikiem. Jest to wolna decyzja, która fachowo nazywa się wejściem w akt „zaciemnienia intelektu", czy po prostu jest wejściem w ciemność. Pozostaje wtedy jedynie wiara, rozumiana jako stan wewnętrzny, droga przez ciemność. W tym przykładzie oczywiście to człowiek jest osobą niewidomą, a przewodnikiem Bóg.

„Ponieważ dusza pragnie złączyć się całkowicie jeszcze w tym życiu z Tym, z którym ma być złączona w życiu przyszłym w chwale (...), jasnym jest, że dla osiągnięcia w tym życiu doskonałego zjednoczenia z Nim przez łaskę i przez miłość, trzeba iść do Niego w ciemnościach i oderwaniu się od wszystkiego, co można objąć wzrokiem, słuchem, wyobraźnią i sercem" - tłumaczy św. Jan od Krzyża.

Wejście w ciemność, w kontemplację, to rewolucja. Człowiek jest jednością fizyczno - psychiczno - duchową. Każdy z tych trzech elementów, zachowując swoją odrębność, jednocześnie tworzy z pozostałymi pewną całość i żadnego z nich nie można rozpatrywać w oderwaniu od pozostałych, bo byłaby to redukcja człowieka. Wzrost osoby, rozumiany najszerzej jak się da, polega na umiejętnej integracji i rozwoju wszystkich tych trzech elementów, które funkcjonują na zasadzie naczyń połączonych. Działania podejmowane w celu „usprawnienia" jednego z nich, od razu skutkują jakąś pozytywną zmianą w pozostałych. I zasada ta działa już nawet w najbardziej błahych sprawach. Jeżeli bardzo boli mnie głowa, to ciężko idzie mi modlitwa, a i mój stan psychiczny nie jest najlepszy. Gdy głowa przestanie boleć, chętniej podejmę modlitwę i psychicznie poczuję się lepiej. Z kolei głęboka wiara jest bardzo korzystna w procesie zdrowienia z chorób fizycznych i psychicznych.

Ta jedność trzech wymiarów sprawia, że kiedy wymiar życia duchowego ulega zaciemnieniu, jednocześnie pewnemu zaciemnieniu ulegają dwa pozostałe. Człowiek cierpi albo raduje się cały, a nie pokawałkowany.

Chociaż oczywiście sam znak plus czy minus, który możemy postawić przy jakimś uczuciu, nie oznacza automatycznie informacji, że jest dobrze lub źle. Np. radość w życiu duchowym nie musi oznaczać, że zbliżamy się do Boga. To szczególnie dobrze widać na etapie rozwoju modlitwy, który omawiamy. W tym momencie człowiek cierpi, odczuwa ból, smutek, lęk, trwogę i inne trudne uczucia, a jednocześnie zbliża się do Boga i to w naprawdę szybkim tempie.

Przełom, z jakim mamy w tym momencie do czynienia, jest wielkim kryzysem! Ale kryzysem bardzo pozytywnym, będącym początkiem czegoś nowego, lepszego, głębszego, pełniejszego. Problem w tym, że osoba, która właśnie przez to przechodzi, absolutnie nie ma takiego wrażenia.

Wręcz przeciwnie, wydaje się jej, że dzieje się z nią coś bardzo złego, że się cofa w rozwoju duchowym, a nawet traci wiarę.  Św. Jan od Krzyża nazywa ten przełom nocą zmysłów. W dużym uproszczeniu możemy powiedzieć, że zmysły (a należy je tu rozumieć bardzo szeroko) też zaczynają być ogarniane ciemnością, wręcz paraliżowane. „Nie bawią już podróże, lektura książek, pójście do kina. To co kiedyś przynosiło radość, teraz przepełnia poczucie pustki. Masz wrażenie, że tracisz czas i wszystko, co najważniejsze. Ale i obcowanie z Bogiem straciło swój smak. Dojna krowa przestała dawać mleko. Dotychczasowy sposób modlitwy wyczerpał się, teraz budzi jedynie niesmak i wywołuje cierpienie" - pisze o. Stnissen w Noc jest mi światłem.

Czyli, pozostając ciągle na poziomie dużego uproszczenia, można powiedzieć, że znika wszelka radość. Ktoś np. uwielbiał chodzić na koncerty muzyki klasycznej. Teraz - nawet jeżeli znajdzie siłę, żeby wybrać się do filharmonii - koncert go znuży i zmęczy. Ktoś pasjonował się piłką nożną, oglądał mecze, śledził wyniki i tabele. Teraz - przestaje interesować go wynik meczu ukochanej drużyny. Inny uwielbiał spędzać czas z dziećmi, co dawało mu wielką radość i szczęście. Teraz - jest to wręcz przykry obowiązek, który męczy, drażni. Kolacja z mężem w restauracji? Kiedyś były to wyczekane i wytęsknione chwile cudownego celebrowania relacji małżeńskiej. Teraz - coś takiego denerwuje i złości. To może spotkanie z przyjaciółkami przy dobrym winie, albo jeszcze lepiej wyjazd z nimi na kilka dni, aby mieć czas tylko dla siebie, bez pracy zawodowej i obowiązków rodzinnych? Niestety, nie działa. Wszystko jest takie szare i puste.

- Co najgorsze, zmieniła się na niekorzyść nie tylko modlitwa, ale również właściwie całe moje życie - powiedziała pewna osoba będąca dokładnie w momencie, który omawiamy. Stwierdziła to z bólem, troską i poczuciem winy. Bo po pierwsze: coś złego dzieje się z jej modlitwą i w ogóle życiem religijnym. Nie może się modlić jak do tej pory, dotychczasowe formy modlitwy zaczęły ją męczyć i nużyć.  Po drugie: coś złego dzieje się z jej relacjami z mężem, dziećmi, koleżankami z pracy i wspólnoty. Ma wrażenie, że to jej wina, bo inni widzą, że coś jest z nią nie tak i stopniowo się odsuwają. Po trzecie: nic jej nie cieszy, dotychczasowe hobby przestało ją interesować. Zastanawia się, czy nie ma przypadkiem depresji.

Jest to strategiczny moment w życiu duchowym. Od tego, w jakim kierunku się teraz pójdzie, ogromnie wiele zależy. Ten moment jest jak odbicie z progu skoczka narciarskiego. Wszystko, co było wcześniej, służyło tylko temu, aby „dobrze wyjść z progu". Zanim to nastąpi skoczek musi zachowywać dobrą kondycję fizyczną, poćwiczyć na siłowni, zrobić ćwiczenia imitacyjne, zadbać o sprzęt i ubiór, wysłuchać odprawy trenera, potem wjechać wyciągiem na górę, pójść na start, usiąść na belce, poczekać na zielone światło, jadąc w dół zachować dobrą pozycję najazdową...Tego wszystkiego jest tak dużo i są to elementy absolutnie niezbędne do dobrego skoku, ale wszystkie one ostatecznie służą tylko temu, żeby odbić się z progu możliwie najbardziej optymalnie. Bez tego odbicia, wszystko, co było wcześniej, jest bez sensu. Z kolei złe odbicie, za wczesne, albo za późne, skutkuje tym, że z samego lotu nie da się już potem zbyt wiele wyciągnąć i zawodnik ląduje blisko, przegrywając zawody. Natomiast dobre odbicie, trafione w punkt, umożliwia piękny, daleki lot... Niestety jest tak, że w życiu duchowym najczęściej ten próg jest „przejeżdżany", czyli człowiek w ogóle się nie odbija i spada na bulę, czyli sam grzbiet skoczni. To tak, jakby po prostu zjechać sobie w dół po skoczni jak po stoku, a przecież chodzi o to, żeby polecieć. Dlatego w naszym cyklu chcemy zwrócić uwagę tym, którzy dojeżdżają do progu, żeby „odbili się" w odpowiednim momencie. I to jest cały sens tego cyklu.

Noc zmysłów, czyli próg skoczni, to tak naprawdę działanie Boga, który zaprasza nas do lotu w głąb. „Dopóty dobrze się czujesz pozostając na poziomie zmysłowym, dopóki nie szukasz sposobności, by pójść w głąb.

Teraz jednak, gdy w zmysłach nie znajdujesz już nic więcej, otwiera się przed tobą możliwość, by zwrócić się ku głębszej rzeczywistości, wniknąć w ducha. Tym więcej, im bardziej odczujesz pociągającą siłę płynącą z centrum twej duszy, która skierowuje cię ku głębszym jej sferom. Zazwyczaj z początku zauważasz wyłącznie tylko to, że tracisz wszystko.

Nie wiesz jeszcze, co otrzymasz w zamian i jak masz się zachować podczas modlitwy, kiedy dawna jej forma przestała spełniać swą rolę. Jednak stopniowo zaczynasz odkrywać, że cała ta dyskursywność myślenia i wyobraźni nie jest już potrzebna, że w kontakcie z Bogiem wzniosłość uczuć nie ma żadnego znaczenia. Zaczynasz rozumieć, że modlitwa to coś o wiele prostszego, że wystarczy trwać przy Bogu, patrzeć na Niego z miłością" - pisze o. Stinissen.

I dodaje bardzo ważne słowa: „Możesz zyskać bardzo wiele czasu, jeśli zrozumiesz, że oschłość uczuć nie jest żadnym złym znakiem, a tylko zaproszeniem ze strony Boga, by przekroczyć próg i przejść ze sfery zmysłów w sferę ducha. (...) W miarę jak będziesz przyzwyczajać się do nowej, prostszej formy modlitwy, bez wielu myśli i słów, zrozumiesz, że w miejsce uczuć, które minęły, otrzymujesz coś o wiele cenniejszego.

Ukojenie, które daje ci modlitwa kontemplacyjna angażuje głębsze sfery twej istoty. Jest ci dobrze trwać w tej głębi i jesteś już prawie poza tym, co dzieje się na zewnątrz, czy szaleje tam burza czy nie".

W następnym odcinku spojrzymy szerzej na modlitwę i wyjaśnimy, jak rozpoznać, czy to już jest próg naszej skoczni...