Strona główna  /  Beatyfikacja Kardynała Stefana Wyszyńskiego  /  Rok 2019  /  Kardynał Stefan Wyszyński

Kardynał Stefan Wyszyński

 W ramach przygotowań do beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego przypomnimy w naszym serwisie, w odcinkach, w ogromnym skrócie, jego życie i nauczanie. Będą to oczywiście tylko wybrane tematy, bo oczywiście nie sposób ogarnąć tu wszystkich wątków niezwykle bogatego w wydarzenia życia jednego z najwybitniejszych Polaków w historii, którego dokonania są nie do przecenienia. Jest to kolejny wielki święty Polak XX wieku, dany nam przez Kościół jako wzór wierności Bogu. W Sodalicji Mariańskiej cieszymy się też i dziękujemy Stwórcy, że jest to kolejny Polak - Sodalis Marianus, który będzie wyniesiony na ołtarze.

- Napisać Papieżowi, że byłem mu zawsze wierny. I druga sprawa: moim następcą - biskup Wyszyński - powiedział swojemu sekretarzowi,  w październiku 1948 roku, umierający kard. August Hlond. Już w listopadzie tego samego roku papież Pius XII mianował arcybiskupem gnieźnieńsko-warszawskim i Prymasem Polski bp. Stefana Wyszyńskiego.

Było to duże zaskoczenie dla opinii publicznej, która nie znała młodego, wówczas 47-letniego biskupa lubelskiego. Spodziewano się raczej nominacji dla starszych i bardziej doświadczonych hierarchów: np. biskupa poznańskiego Walentego Dymka, biskupa łódzkiego Michała Klepacza lub biskupa wileńskiego Romualda Jałbrzykowskiego. Zaskoczeni nominacją bp. Wyszyńskiego byli również biskupi i księża. „Ze wszystkich niemal kontaktów z duchowieństwem wyczuwam rezerwę wyczekującą. Bodajże nikt nie jest zachwycony z mej nominacji. Szczęśliwie, zgadzamy się wspólnie. Może to jedyny punkt zgodności" - notował w tamtych dniach bp. Wyszyński.

Sam początkowo nie chciał przyjąć tej nominacji. Prosił kard. Adama Sapiehę, aby ten, jeśli może, „oddalił od niego ten ciężar obowiązków". Ale kard. Sapieha prosił z kolei, aby Wyszyński nie odmawiał Ojcu Świętemu. Po kilkutygodniowych zmaganiach wewnętrznych przyszyły Prymas Tysiąclecia zdecydował się przyjąć nominację. Tak wyjaśniał swoje wahania: „Byłem pełen obaw przed odpowiedzialnością, świadom, że nie jestem godzien - po człowieku tej miary, jakim był kardynał prymas Hlond - wejść w pozostawione dziedzictwo. (...). Cóż o mnie wiedzieliście? Ja sam o sobie wiele nie wiedziałem. Nic więc dziwnego, że wszyscy, ogarnięci żalem, smutkiem, a może nawet i lękiem przed przyszłością Kościoła w Polsce, myśleliśmy, iż trzeba szukać innych ludzi, aby sprostali zadaniu".

1 stycznia 1949 r. pisał do ojca Stanisława: „Przyjąłem je [obowiązki] z uległością i pokorą, gdyż jestem przekonany, iż przerastają one moje zdolności i moje przygotowanie. Ale wola Ojca Świętego była tak stanowcza, że nie mogę opierać się Duchowi Świętemu, który mówi przez Głowę widzialną Kościoła. Nie grozi mi, mój Drogi Ojcze, ani próżność, ani duma, ani zarozumiałość, ani wyniosłość. Jestem przytłoczony poczuciem małości".

Dwa dni później w Krakowie bp Wyszyński osobiście powiadomił kard. Sapiehę, że przyjmuje nominację. „Kardynał [Sapieha] martwił się moim zdrowiem. Ja miałem stokroć więcej powodów do zmartwień. Obydwaj byliśmy smutni" - zanotował później Wyszyński. A tak skomentował w zapiskach reakcję zebranych na obiedzie kilku księży, kiedy metropolita krakowski zdradził im nazwisko nowego Prymas Polski: „Radość obecnych ma formalny i bardzo higieniczny charakter. Mam wrażenie, jakbym dopuścił się przestępstwa".

Dlaczego kard. August Hlond zdecydował się zaproponować papieżowi jako swojego następcę właśnie bp. Wyszyńskiego? Poznał go dobrze jeszcze przed wojną. „Znał go jako działacza robotniczych związków zawodowych i autora wielu publikacji poświęconych kwestiom społecznym i komunizmowi. W 1937 roku zaprosił go do Rady Społecznej. Po wojnie natomiast Hlond obserwował, jak Wyszyński sprawnie odbudowywał seminarium we Włocławku, a następnie struktury kościelne, życie religijne i naukowe w diecezji lubelskiej. (...) Jego niewątpliwym atutem w nowej sytuacji politycznej Polski była dobra znajomość ruchu robotniczego, założeń marksizmu i leżącego u jego podstaw materializmu dialektycznego. Wyszyński wiedział, czym był komunizm w Rosji. A ponadto - co też było ważne - był młody, dynamiczny i konsekwentny w działaniu. Hlond widział w nim odpowiednią osobę na nowe czasy. Okazuje się także, że mimo coraz większych trudności w kontaktach między Watykanem a Kościołem w Polsce, wiedziano tam wiele o młodym biskupie lubelskim. Mons. Domenico Tardini z Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej oceniał go jako osobę świątobliwą, skromną, a jednocześnie o dużej odporności i energii, która w trudnych warunkach powinna dać sobie radę" - pisze Ewa Czaczkowska w książce Kardynał Wyszyński.

W 1948 roku Stefan Wyszyński rozpoczynał więc wielką misję. Był świadomy, że będzie to misja wyjątkowo trudna i ciężka i nie do zrealizowania bez Bożej pomocy. Wyjaśniał to zresztą w ten sposób: „W każdej drodze jest jakaś myśl przewodnia, jakieś światło, które człowiek usiłuje utrzymać w oczach, aby nie pozostać w ciemności i nie zbłądzić (...). Nie mówię, że to jest mój jakiś nadzwyczajny dar. To jest dar łaski, zapowiedziany ustami mojego poprzednika, kardynała Augusta Hlonda, który umierając w Warszawie, mówił : <Pracujcie i walczcie pod opieką Matki Bożej. Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny>".

Jaką drogą Stefan Wyszyński doszedł do godności prymasowskiej? O tym w następnym odcinku.