Rekolekcje sodalicyjne w Płocku
Przed naszymi ogólnopolskimi rekolekcjami sodalicyjnymi w Płocku, przy Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, rozpoczynamy krótki cykl przybliżający w wielkim skrócie to miejsce i samą św. Faustynę.
Oczywiście nieprzypadkowo w tym roku rekolekcje odbędą się właśnie tam. Mamy bowiem 25. rocznicę ustanowienia Święta Bożego Miłosierdzia, 25. rocznicę kanonizacji św. Faustyny, 100-lecie jej wstąpienia do zakonu, 120. rocznicę jej urodzin i chrztu.
Dlatego też najpierw zatrzymajmy się na rocznicy wstąpienia Faustyny do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Miało to miejsce 100 lat temu i od tego momentu zaczęła się jej niezwykła, jasno zarysowana przez Pana Jezusa, misja: przekonać świat o Bożym Miłosierdzia.
Początkowo Helena Kowalska (Faustyna to imię zakonne), słysząc głos powołania, nie wiedziała do jakiego konkretnie zakonu ma wstąpić. Jej rodzice, co zdarza się zaskakująco często, stanowczo się temu pomysłowi sprzeciwili. W tej sytuacji Helena chciała zagłuszyć w sobie głos powołania. Podczas jednej z zabaw, kiedy tańczyła, nagle ujrzała Pana Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego ranami. – „Dokąd cię cierpiał będę i dokąd mnie zwodzisz będziesz?” – usłyszała od Pana. A potem, podczas modlitwy, usłyszała jeszcze od Jezusa: - „Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru”.
I przyszła siostra Faustyna, posłuszna poleceniu, pojechała z Łodzi do stolicy. Tu jednak nie wiedziała, gdzie ma się udać. Do jakiego klasztoru ma wstąpić? Gdzie on jest? A jeżeli jej nie przyjmą, to gdzie będzie mieszkać? Niedaleko dworca zauważyła wysoką, charakterystyczną wieżę kościoła św. Jakuba i poszła tam po pomoc. Spotkała się z ks. proboszczem Jakubem Dąbrowskim, który skierował ją do swoich znajomych, Lipszyców, mieszkających w Ostrówku koło Klembowa. Tam Helena mogła mieszkać i stamtąd jeździć do Warszawy szukając klasztoru, gdzie zechcą ją przyjąć.
Poszukiwania te początkowo były nieudane. Nigdzie nie chcieli jej przyjąć, bo była biedna i nie miała posagu, który w tamtych czasach był wymagany przy wstąpieniu. W końcu trafiła na ul. Żytnią, na furtę domu generalnego Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Przyjęła ją jedna z sióstr, która poszła następnie do matki generalnej i powiedziała: - „Ot, zgłosiła się taka mizerotka, wątła, biedna, bez wyrazu, nic obiecującego”.
To tylko pokazuje, że zawsze trzeba uważać na słowa.
Siostry postanowiły więc ją oddalić, ale przełożona klasztoru, s. Michaela, postanowiła chwilę z Heleną jeszcze porozmawiać. Podczas tej rozmowy okazało się, że to „nic obiecującego” jest pokorną, rozsądną, szczerą dziewczyną z sympatycznym wyrazem twarzy. Po chwili kazała Helenie iść do „Pana domu” i zapytać Go, czy ją przyjmuje. Kandydatka zrozumiała, że ma iść do kaplicy. W ówczesnej kaplicy, która dziś jest Sanktuarium św. Faustyny, zapytała Pana Jezusa, czy ją przyjmuje. – „Przyjmuję, jesteś w Sercu moim” – usłyszała.
„Mimo że Helenka spodobała się siostrze Michaeli, ta chciała jednak zasięgnąć o kandydatce bliższych informacji. Korzystając z tego, że nie miała żadnego posagu, a nawet małej wyprawki, poradziła jej, by pozostała u tej osoby, u której się czasowo zatrzymała i zarobiła sobie choć na skromne wiano, jakiego potrzeba przy wstępowaniu do zgromadzenia. Helena skorzystała z tej rady, wróciła do Aldony Lipszycowej i pracowała u niej przez rok, a zarobione pieniądze zanosiła na ulicę Żytnią, by kiedyś otrzymać za nie potrzebną wyprawkę. W późniejszym czasie Aldona Lipszycowa wydała o Helenie opinię, że była solidna w pracy, bardzo uczynna, a przy tym radosna, pełna pogody ducha i zdrowego humoru. Traktowano ją jak członka rodziny, a nie służącą. Helenka zajmowała się przeważnie dziećmi, które wprost ją uwielbiały. Bawiła się z nimi, śpiewała, była zawsze wesoła i pogodna, nigdy się nie gniewała” – pisze ks. Andrzej Witko w książce Święta Faustyna i Miłosierdzie Boże.
W końcu, 1 sierpnia 1925 r. Helena została przyjęta do Zgromadzenia. „Czułam się niezmiernie szczęśliwa, zdawało mi się, że wstąpiłam w życie rajskie. Jedna się wyrywała z serca mojego modlitwa dziękczynna” – pisała w swoim Dzienniczku.
Szybko jednak okazało się, że wcale to nie jest takie rajskie życie. Jest bardzo dużo ciężkiej, fizycznej pracy, a mało czasu na modlitwę. Dlatego postanowiła, jeszcze przed rozpoczęciem postulatu, wystąpić z tego klasztoru i przejść do jakiegoś zakonu kontemplacyjnego, gdzie byłoby więcej czasu na modlitwę. Już była zdecydowana to zrobić, kiedy Pan Jezus ukazał jej swoje poranione, krwawiące Oblicze i powiedział: - „Ty mi wyrządzisz taką boleść, jeżeli wystąpisz z tego zakonu. Tu cię wezwałem, a nie gdzie indziej i przygotowałem wiele łask dla ciebie”.
Zaczęła się szara droga zakonnego życia, wypełniona głównie pracą w różnych klasztorach, które to Zgromadzenie miało i ma w Polsce dużo. Najczęściej Faustyna pracowała jako kucharka. W 1930 roku przyszła święta została skierowana do klasztoru w Płocku i tam dokonało się kluczowe wydarzenie w życiu i posłannictwie świętej. 22 lutego 1931 r. Faustyna, będąc w celi, ujrzała Pana Jezusa ubranego w białą szatę. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady.
Po chwili Faustyna usłyszała słowa Jezusa: - „Wymaluj obraz, według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie. Pragnę, aby ten obraz czczono najpierw w kaplicy waszej, i na całym świecie. Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie”.
„Siostra Faustyna – pisze ks. Witko - przekazała relację o tym wydarzeniu spowiednikowi, który nie pojmując tego, co zaszło, wyjaśnił penitentce, że Pan Jezus chce, by ona wymalowała Jego obraz w swojej duszy. Po odejściu od konfesjonału usłyszała jednak słowa: - «Mój obraz w duszy twojej jest. Ja pragnę, aby było Miłosierdzia święto. Chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, ta niedziela ma być świętem Miłosierdzia».
Z otrzymanym od Chrystusa zadaniem Faustyna zwróciła się do swej przełożonej – siostry Róży Kłobukowskiej. Ta jednak nie potraktowała poważnie wyznania i odpowiedziała: - «To niech siostra maluje».
Powiernica Bożego Miłosierdzia próbowała zatem kreślić węglem zarysy obrazu na ścianie, ale efekt był mierny. Tymczasem dzieci z miasta przystawały wieczorem na ulicy, naprzeciw okien mieszkania sióstr i widziały promienie wychodzące z jednego z nich. Było to okno siostry Faustyny. Zirytowane współsiostry udały się do przełożonej, pytając, co robi siostra Faustyna, bo dzieci zatrzymują się na ulicy i widzą jakieś promienie wychodzące z jej okna. Siostra Róża odpowiedziała wymijająco: - «Czy ja wiem»?
Atmosfera klasztoru płockiego stawała się coraz mniej życzliwa dla siostry Faustyny. Otaczały ją ciekawskie spojrzenia sióstr, bądź towarzyszyło nie zawsze życzliwe słowo”.
W listopadzie 1932 roku siostra Faustyna opuściła Płock. Rozpoczynała się dla niej wielka misja, a zarazem wielkie cierpienie.