Strona główna  /  Pielgrzymki  /  44. Ogólnopolska Pielgrzymka Sodalicji Mariańskich na Jasną Górę. Cz. 2

44. Ogólnopolska Pielgrzymka Sodalicji Mariańskich na Jasną Górę. Cz. 2

Kontynuujemy relację z 44. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Sodalicji Mariańskich na Jasną Górę, która odbyła się 20 września br.

Przypomnijmy, że w poprzednim serwisie zamieściliśmy pierwszą część relacji. Po konferencji o. Emilio, który mówił o modlitwie serca w nauczaniu bł. o. Wilhelma Józefa Chaminade, była przerwa na kawę i słodki poczęstunek. Agapę przygotowała już tradycyjnie sodalicja jasnogórska, której jeszcze raz serdecznie dziękujemy za ten wysiłek.

Następnie o. Marcin Minczyński przedstawił inspiracje do pracy formacyjnej i apostolskiej w sodalicjach w 2026 roku. Treść tej konferencji również była już przekazywana w naszym serwisie informacyjnym, a także w poszerzonej wersji w Sodalisie Marianusie (3/2025), dlatego nie będziemy jej już tu powtarzać.

Kolejnym mówcą była dr Barbara Radejowska z Sodalicji Mariańskiej w Warszawie. Przeczytała nieznacznie skrócony, bardzo ciekawy esej bp. Michała Janochy o Krzyżu Baryczkowskim z warszawskiej archikatedry. Historia tego krucyfiksu jest niezwykle interesująca, a zarazem mało znana. Dlatego publikujemy całość eseju bp. Janochy, przeczytanego przez Barbarę Radejowską.

Krzyż Baryczkowski po trzykroć cudowny – bp Michał Janocha

Kiedy w 1525 roku bogaty kupiec i rajca warszawski Jerzy Baryczka przywiózł z Norymbergi gotycki krucyfiks, był świadom, że ofiarowuje świętojańskiej kolegiacie dzieło niezwykłego piękna, ale nie mógł wówczas wiedzieć, że wraz z tym darem rozpoczyna się historia piękna jeszcze niezwyklejszego. Historia pisana już 500 lat w pieśniach, legendach, wotywnych tabliczkach, obrazach i wierszach, oraz historia niepisana, ulotna, więc najprawdziwsza, historia wzruszeń, cudów i łez albo powszednich chwil i zwykłego trwania. Jerzy Baryczka zapewne nawet nie przypuszczał, że przed tym krucyfiksem przez wieki będą się zginać kolana dzieci i starców, mieszczan, chłopów, ubogich wędrowców, flisaków, szlachty, magnatów, książąt, kapłanów, biskupów, posłów i senatorów, królów Polski, powstańców, skazańców, artystów, poetów, inteligencji, spiskowców, dysydentów, prezydentów, dwóch świętych metropolitów i dwóch papieży (w tym jednego świętego).

Jerzy Baryczka wiedział, że to Chrystus nadaje imię chrześcijaństwu, ale nie mógł wiedzieć tego, że to on sam użyczy swojego imienia Chrystusowi, że Krzyż, który przywiózł z Norymbergi będzie nazwany Krzyżem Baryczkowskim.

Krzyż ten można nazwać po trzykroć Cudownym. Jako dzieło sztuki stanowi bowiem cud artystyczny. Fakt, że istnieje w mieście skazanym na nieistnienie jest cudem historycznym. Natomiast jego nieprzerwany przez pięć stuleci kult, oraz indywidualne doświadczenia Spotkania są cudem teologicznym. Te trzy cudy – artystyczny, historyczny i teologiczny – w przedziwny sposób splatają się ze sobą w historii konkretnych ludzi oraz całych pokoleń Warszawy i Mazowsza, jak natura, kultura i łaska.

Po pierwsze – jest Krzyż Baryczkowski cudem sztuki, arcydziełem późnego gotyku. Został wykonany pod koniec XV lub na początku XVI wieku w Norymberdze, która w tym czasie była jednym z najważniejszych ośrodków artystycznych północnej Europy. W tym mieście tworzył, po powrocie z Krakowa, aż do śmierci w 1533 roku, Wit Stwosz. Tu zmarł także jego syn, rzeźbiarz Stanisław. Cechy stylistyczne Krzyża ze świętojańskiej katedry wskazują jednak na inny warsztat. Krucyfiks został wyrzeźbiony w drewnie lipowym, pokrytym lnianym płótnem i polichromowanym.

Ks. Grzegorz Idzik, w swojej rozprawie doktorskiej o Krzyżu Baryczkowskim, wyodrębnił grupę krucyfiksów, charakteryzujących się podobnymi cechami stylistycznymi. Znajdują się one w kościołach Frankonii, a także w prowincjonalnych świątyniach Pomorza Zachodniego – w Maszewie i Reczu. Do tej samej grupy stylistycznej należą krucyfiksy z kościoła Panny Maryi na Piasku we Wrocławiu (zniszczony podczas wojny), z kościoła św. Trójcy w Gdańsku i z katedry włocławskiej. We wszystkich tych krzyżach, związanych prawdopodobnie z jednym warsztatem lub jego naśladowcami, zwraca uwagę dokładność anatomii, precyzyjna a zarazem ekspresyjna, wyeksponowanie nabrzmiałych żył, szczególnie na rękach i nogach Zbawiciela. Najbardziej charakterystyczna jest twarz Chrystusa, mocno wydłużona, z modelunkiem miękko wzniesionych łuków brwiowych, zapadniętymi policzkami, rozchylonymi ustami, głęboko osadzonymi oczami, zakrytymi przez opadające migdałowe powieki. Naturalne włosy podkreślają realizm całej postaci, w której sztuka i rzeczywistość w przedziwny sposób dopełniają się i zarazem zatracają swoje granice.

Kontemplujemy chwilę tuż po zgonie Jezusa. Wykonało się. Dostojne, poważne Oblicze jest pełne głębokiego bólu przebytej męki, a jednocześnie emanujące niezwykłym pokojem. Żaden z tych, którym dane było odnaleźć się w świetlistym mroku tego Oblicza, w kontemplacyjnej zadumie, w głębokiej modlitwie albo w przelotnych chwilach skupienia, łatwo go nie zapomni. Dla wielu to święte Oblicze będzie łączyć się z obliczami ukochanych osób, którym towarzyszyli w umieraniu.

Po drugie, Krzyż Baryczkowski jest cudem historycznym. Kto zna choć trochę historię Warszawy, wie o czym mowa. Czy nie jest cudem przetrwanie bezbronnej drewnianej rzeźby pośrodku kataklizmu szwedzkiego potopu, który nie oszczędził żadnej ze świątyń stolicy? Czy nie jest cudem przetrwanie krzyża przez lata zaborów, wojen i klęsk, przez powstanie listopadowe i styczniowe, a nade wszystko to ostatnie – warszawskie, przez czas Apokalipsy, przez czas ognia i bomb.

Z bogatej historii Krzyża Baryczkowskiego, sięgnijmy po moment najbardziej dramatyczny, z roku 1944. Jest szesnasty dzień Powstania. Oto fragment z pamiętnika sanitariuszki 2 plutonu kompanii szturmowej harcerskiego batalionu AK „Wigry” pani Barbary Gancarczyk-Piotrowskiej, pseudonim Pająk: „Zapamiętałam 16 sierpnia bardzo dobrze, gdyż wtedy zaczął się pożar katedry. W katedrze nikogo nie było. Nasze posterunki zostały opuszczone, koledzy się wycofali, bo zaczął się wielki pożar, który się bardzo szybko rozprzestrzeniał. Znalazłam się w pewnym momencie z moją koleżanką Teresą Potulicką-Łatyńską w katedrze. Przez dym spostrzegłyśmy stojącego na ołtarzu w kaplicy Baryczków księdza usiłującego zdjąć krzyż z Panem Jezusem. Po latach dowiedziałam się, że to był ksiądz Wacław Karłowicz.

Nikogo nie było przy księdzu, podbiegłyśmy do niego. Ksiądz mocował się z krzyżem. W końcu zdjął samą figurę i podał nam ją. Figurę przenieśliśmy przez korytarzyk koło zakrystii. Potem trzeba było wyjść na zewnątrz na ulicę Jezuicką. Weszliśmy do bramy łączącej ulicę Jezuicką z podwórkiem ojców Jezuitów. Tam ksiądz położył figurę na bruku i odjął ręce figury od korpusu, gdyż dalej była ona niesiona piwnicami. Piwnice były wąskie, zatłoczone ludźmi, szłam pierwsza niosąc przed sobą ręce figury i mówiłam, że niesiemy figurę Cudownego Pana Jezusa. Ludzie się rozstępowali, klękali, modlili, płakali”.

Figura została przeniesiona najpierw do kaplicy Szarytek na ulicy Starej, a po kilku dniach ks. Karłowicz zaniósł ją do szpitala polowego w podziemiach kościoła św. Jacka i położył wśród rannych powstańców. Tam właśnie, w ciemności lochów, ksiądz Henryk Cybulski, udzielając ostatniego namaszczenia umierającym powstańcom, pomyłkowo uznał leżącą figurę Chrystusa za jednego z rannych i namaścił ją świętymi olejami. Motyw ten wykorzystał Andrzej Wajda w filmie „Katyń”.

Kiedy Niemcy opanowali tę część Nowego Miasta, personel szpitalny wraz z rannymi powstańcami wysadzili w powietrze. Pod gruzami zginęło około 500 osób. Wśród nich znalazła się figura Chrystusa Baryczkowskiego. Niemcy uznali figurę za ciało powstańca, dzięki czemu nie została zrabowana. Paradoks dziejów: wykonany przez Niemców Krucyfiks Baryczkowski, po wiekach był ukrywany przed Niemcami.

Po wojnie wydobyto z gruzów ocalałą rzeźbę i przeniesiono do kościoła seminaryjnego. W Niedzielę Palmową w 1948 roku krzyż powrócił do zrujnowanej katedry i został umieszczony na powrót w ocalałej cudownie kaplicy Baryczków. W uroczystej procesji, której przewodniczył Prymas August Hlond, uczestniczyły niezliczone tłumy ocalałych z zagłady warszawiaków.

Dzieje Krzyża Baryczkowskiego w szczególny, niemal dosłowny sposób, złączyły się z dziejami Warszawy i jej mieszkańców, z ich Drogą Krzyżową i Zmartwychwstaniem. Mówił o tym wielokrotnie w odbudowanej z gruzów katedrze, wielki czciciel Baryczkowskiego Jezusa, Prymas Tysiąclecia. Pod datą 23.VI.1959 r. błogosławiony kardynał Stefan Wyszyński zanotował w swoich zapiskach Pro Memoria: „18.00. W Archikatedrze, po nieszporach o św. Janie, odsłaniam kaplicę Baryczków, dokąd przeniesiono Krucyfiks Tumski. Przepięknie to wszystko wypadło. […] Podniosły nastrój zawładnął całym zespołem Wiernego Ludu. Czegoś podobnego dawno nie przeżyłem.”

Mówiąc o Krzyżu Baryczkowskim jako o cudzie artystycznym i cudzie historycznym nie da się tych wątków oderwać od osnowy, którą jest wiara. I to jest trzeci wymiar naszej opowieści.

Krzyż Baryczkowski jako cud teologiczny. Chrystus z warszawskiej katedry, który przeszedł przez Otchłań. Wiarygodny, jak niewiele rzeczy na tym świecie.

Wczesnym rankiem możemy pójść do pogrążonej jeszcze w półmroku świątyni. Na końcu północnej nawy, w głębi kaplicy, do której prowadzi rząd wysokich schodów, rozpięty na krzyżu Jezus spogląda na stojącego przed nim kapłana w długim ornacie. A kapłan spogląda na Niego i unosi w górę ręce, i trzyma w nich białą hostię. I wszyscy w nawie w półmroku klęczą i słychać odległy dźwięk dzwonka i oto realistycznie przedstawione na krzyżu ciało Chrystusa zdaje się dla tych, co klęczą, stawać jakby tłem dla Ciała Chrystusa eucharystycznego. I rzeźba Chrystusa, i hostia Chrystusa, i te dwa ciała zdają się wchodzić w dialog, wzajemnie przenikać. I to wszystko trwa chwilę, malutką chwilę, ale w tej chwili przegląda się wieczność.

Jezu z warszawskiej katedry

Roku Nadziei, nigdy się nie kończący
Boże bezbronny i Wszechmogący
w powstaniu ukrywany i w swych ranach nas ukrywający
ratowany i ratujący
śmiercią śmierć zwyciężający
Jezu pokryty ranami

zmiłuj się nad nami.

Tradycyjnie najważniejszym punktem naszej pielgrzymki była Msza św. o godz. 14.30 w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Mszy św. przewodniczył ks. Marcin Kuciński, w koncelebrze z księżmi moderatorami z Jasnej Góry, Krakowa, Piastowa i Sosnowca. W homilii ks. Kuciński nawiązał do Ewangelii o siewcy, który wyszedł siać swoje ziarno (Łk 8, 4-15), a także do hasła naszej pielgrzymki: Nadzieja zawieść nie może.

- Przyszliśmy tu z nadzieją. Rzucamy ziarno i mamy nadzieję, że spadnie na ziemię żyzną. Może jest to np. nadzieja na zdrowie, na dobre małżeństwo naszych dzieci, na nową pracę, czy nowe mieszkanie. Oby taką nadrzędną nadzieją, która nas tu przyprowadziła, była nadzieja naszego zbawienia – mówił ks. Marcin. Dodał, że rzucając nasze ziarenko, mamy nadzieję, że wyrośnie. Jednak żeby wyrosło, potrzebna jest Boża łaska. - I dlatego dziś jesteśmy tu, na Jasnej Górze. Dlatego za chwilę staną tu osoby, które wypowiedzą głośno słowa ślubowania i powiedzą, że chcą być sodalisami, czyli Towarzyszami Maryi. Towarzysz to jest ktoś, kto „jest razem z…”. Jest obok, towarzyszy, słucha, obserwuje, chłonie – podkreślił kaznodzieja.

Ks. Kuciński powiedział, że jako nowy Asystent Kościelny Federacji SM patrzy na nasze wspólnoty z nadzieją. Najpierw jednak musimy rzucić ziarno. Bo jak rolnik nie rzuci ziarna na pole, to nawet jakby niezwykle długo się modlił i patrzył z ogromną nadzieją, to i tak nic tam nie wyrośnie. Albo tylko chwasty.

- Jeszcze 3, 4 lata temu nic nie wiedziałem o Sodalicji Mariańskiej. I pewnie większość tu zgromadzonych, którzy nie uczestniczą w naszej pielgrzymce, też nic nie wie o sodalicji. Dlatego rzucam dziś ziarno i was, drodzy sodalisi, proszę o to samo. Zróbcie wszystko, aby w waszych parafiach, w waszym środowisku, ludzie wiedzieli co to jest Sodalicja Mariańska, jak wygląda w niej formacja, duchowość. Rzućcie to ziarno. Bo wtedy dopiero coś może wyrosnąć. Zapytała mnie pani reporter z Radia Jasna Góra, co mnie przyciągnęło do sodalicji. Odpowiedziałem, że ludzie, którzy chcą czegoś więcej. Od siebie, od bliźniego i od Pana Boga. Chcą czegoś więcej, chcą Go lepiej poznać – mówił ks. Marcin Kuciński.

- Wierzę, że Matka Boża Częstochowska spogląda na nas z uśmiechem, chociaż jest to taki trochę zakamuflowany, ukryty, ale pełen miłości uśmiech. Siejmy ziarno i nie bójmy się o wzrost. Bo wzrost daje sam Bóg – zakończył nasz Asystent Kościelny.

W trakcie Mszy św. ślubowania sodalicyjne złożyło aż pięciu sodalisów (troje z Torunia i po jednej osobie z Krakowa i Warszawy). Nasza pielgrzymka zakończyła się modlitwą różańcową w Kaplicy Cudownego Obrazu.